Rozmawiamy z Justyną Moraczewską – dziennikarką z ponad 20-letnim doświadczeniem w mediach dla kobiet, autorką książki „Kobiety Rakiety. My z pokolenia X”, stylistką, autorką bloga justpassion.pl.

Jest Pani autorką książki „Kobiety Rakiety. My z pokolenia X”. Skąd się wziął pomysł na jej napisanie?

Po prostu skończyłam czterdzieści lat!

I nawet teraz, kiedy to piszę, czuję jakiś uścisk w brzuchu. Dla kobiety to jednak dość ważny i strategiczny moment. Moment rozliczenia z tym, co w życiu wydarzyło się do tej chwili. Młodość trwa teraz dłużej, ale jednak po czterdziestych urodzinach wkracza się w dojrzałość. Tak jak napisałam w książce; chociaż niesie za sobą bagaż życiowej mądrości i doświadczenia, ”jakoś nie jest sexy”.

Jestem też uważną słuchaczką i suma zagadnień, które poruszam w książce to wynik rozterek bliskich mi kobiet. Wiem z czym się zmagają, czego im brakuje, jakie stawiają sobie pytania… To kobiety ze specyficznego pokolenia przełomu. Dlatego na samym początku książki zajmuję się właśnie rozpracowaniem generacji X. 

Czy jest to poradnik oparty na doświadczeniach własnych czy raczej innych, bliskich Pani osób?

I jedno i drugie. W książce dużo jest moich osobistych doświadczeń i wspomnień, ale dużo również doświadczeń wspólnych dla większości kobiet z mojego pokolenia. Dlatego też często spotykam się z opinią czytelniczek: ”No czytam i cały czas kiwam głową – to dokładnie o mnie!”

Jakie przemyślenia, refleksje powinna wynieść potencjalna Czytelniczka Pani książki?

To nie jest poradnik w dosłownym znaczeniu tego określenia. W książce stawiam wiele pytań, na które sama szukam odpowiedzi.

Dzięki wiedzy moich ekspertów miałam szansę rozprawić się z wieloma rozterkami, obalić parę mitów, zmienić stereotypowe przekonania. Ta książka to również motywator. Motywator do zmian, o których marzymy, a często tak bardzo się lękamy.  

Mówi się, że „40-tka to druga młodość”. Niektórzy w tym wieku nadganiają zaległości z młodości i bawią się, realizują marzenia, ponownie wychodzą za mąż, mężczyźni kupują superszybkie samochody. Co się zmienia po przekroczeniu magicznej granicy 40. lat?

To sprawa indywidualna. Uzależniona od momentu życia w jakim jesteśmy i bynajmniej nie chodzi mi o wiek.

Czterdziestka może być momentem spełnienia i uspokojenia. Może to być także czas napawający niepokojem: Jak niewiele czasu mi zostało, a realizację planów? Jak niewiele czasu na szaleńczą miłość, na urodzenie dziecka, na realizowanie pasji…

Jeśli towarzyszy nam taka właśnie refleksja, to może być właśnie zapalnik do tego „nadrabiania”. W książce szukam między innymi odpowiedzi, jak robić to rozsądnie, a nie chaotycznie – nie zależenie czy chodzi o karierę, o rodzinę, o sex czy o pasję.

Czym pokolenie kobiet 40-letnich różni się od aktualnie 30-letnich? Chodzi mi o podejście do pracy, budowania kariery, rodziny, pieniędzy itp.?

Tak, różni się i to w każdym z tych obszarów. Jak? Nie będę zdradzać, bo wyczerpującą odpowiedź czytelnik znajdzie właśnie w książce. Dodam tylko, że w wielu aspektach warto się uczyć właśnie od młodszego pokolenia…

ZAWÓD: DZIENNIKARKA MODOWA

Jak się rozpoczęła Pani przygoda ze światem fashion? Już jako mała dziewczynka lubiła Pani bawić się modą czy fascynacja przyszła znacznie później, w dorosłym życiu? Co było pierwsze – moda czy dziennikarstwo?

Trudno powiedzieć co było pierwsze.

Od kiedy pamiętam kochałam czytać, a jak tylko nauczyłam się, to również pisać. Matura z polskiego była dla mnie euforycznym przeżyciem! Kiedy inni pocili się ze stresu, ja napawałam się chwilą i pisałam, pisałam… Od kiedy pamiętam kochałam też modę, uwielbiałam polować na ubrania, przerabiać je.

Lata 90. XX wieku to nie były czasy sieciówek, ani galerii handlowych. Bazarowa tandeta nie pozostawiała pola dla wyobraźni, ale pojawiły się pierwsze lumpeksy, czyli mekka oryginalności i inności. Potrafiłam jechać na drugi koniec miasta do swojego ulubionego „ciucholandu” i spędzać w nim godziny. 

Miałam zdawać egzaminy na ASP, na wydział malarstwa i przygotowywałam się do nich od wielu miesięcy kiedy w ręce wpadł mi numer Elle (jeden z pierwszych na polskim rynku). Wnikliwie zaczęłam obserwować sesje mody i pomyślałam, że byłoby super zajmować się takim kreatywnym ubieraniem innych ludzi. O zawodzie stylisty nikt wtedy nie słyszał.

To był impuls, a później sprawy potoczyły się już szybko w myśl powiedzenia: ”Przypadek? Nie sądzę!”. Miesiąc później pracowałam już w Elle, na początku jako asystentka w dziale Deco. Chwilę później dostałam się do działu mody Elle na stanowisko asystentki szefowej działu…

Od 20 lat jest Pani związana z mediami dla kobiet. W jaki sposób opracowuje się koncepcję sesji mody i sesji okładkowych z gwiazdami?

W przypadku sesji z gwiazdą punktem wyjścia jest ona sama.

W zależności o bohaterki dopasowuje się spójną koncepcję jej wizerunku, gdzie stylizacja jest elementem składowym całości. Oprócz niej, ważny jest charakter zdjęć, lokalizacja, makijaż i fryzury. Charakter zdjęć ustala się przede wszystkim z fotografem i to jego wybór jest bardzo ważny. Osoba, która robi zdjęcia jest niejako reżyserem całości i ma mieć wizję sesji, w każdym razie powinna, bo de facto różnie to bywa.

Jeśli chodzi o modę, to tu liczy się temat. W tym przypadku to właśnie stylizacje grają rolę główną i to „pod nie” dobierana jest modelka, makijaż, włosy, a nawet miejsce realizacji sesji. 

Czy był jakiś pokaz mody, przy którym Pani pracowała, z którego szczególnie była Pani zadowolona? Jeśli tak, to z jakiego powodu?

Tak, chociaż może nie jest to typowa historia! To był pokaz mody organizowany na czterdzieste urodziny lalki Barbie. (śmiech).

Ta lalka to był mój prawdziwy obiekt westchnień, z czasów kiedy byłam dziewczynką, po prostu mój „american dream”. Nigdy jej niestety nie dostałam, a lalki stojące za daleko od zasięgu moich rąk, za ladą Pewexu to taka melancholijna klisza z czasów dzieciństwa. Aż nie mogłam uwierzyć, kiedy dostałam propozycję stylizowania tego pokazu! Mogłam się wyżyć za wszystkie czasy!

Kreacje dla Barbie przygotowywali światowi i polscy projektanci. U krawcowej odszywałam też kilka stylizacji identycznych jak te z lalek dla modelek idących w pokazie. Było dużo zabawy, śmiechu, peruk, kolorowych paznokci i różowych pudli. Okazało się, że nie tylko ja miałam fun, bo w każdym z nas drzemie dziecko…

Źródło: www.media2.pl

Skąd czerpie Pani wiedzę i inspirację na temat mody i aktualnych trendów?

Kiedyś biblią stylistów było Collezioni, czy zbiór zdjęć looków z aktualnych pokazów w poszczególnych stolicach mody. Polowaliśmy na zagraniczne edycje Vouge i  inne magazyny, które wyznaczały trendy w fotografii mody.

Podpatrywaliśmy najlepszych. Nieliczni styliści mieli szansę uczestniczyć w pokazach mody, które odbywały się na żywo.

Miałam to szczęście wielokrotnie i wrażenia są nie do przecenienia, w każdym razie dla każdego kto fascynuje się modą. Dziś mamy internet, a w nim wszystko. No prawie wszystko. Bo oprócz wiedzy na temat tego, co aktualnie lansują czołowi światowi projektanci, inspiracji dostarczają też podróże, nowe miejsca, kontakt z odmiennością, filmy…  

Czy w życiu prywatnym również się Pani do nich stosuje, czy tylko wybiera to, co Pani najbardziej odpowiada?

Moim zdaniem, z mody powinno wybierać się tylko to, co najlepsze. Co Pani sądzi o pojęciu „must have” tak często stosowanym w modzie? Czy naprawdę jest coś co absolutnie musimy mieć w swojej szafie? Musimy czy tylko możemy?

Przez lata byłam fanką nowości, ale też ślepo nie podążałam za trendami, bo dość wcześnie uświadomiłam sobie w czym czuję się po prostu sobą, a przede wszystkim co pasuje do mojej sylwetki.

Jestem niewysoka (158 cm), więc w wielu lansowanych trendach wyglądałabym po prostu groteskowo. Oczywiście, że zdarzały mi się wpadki, bo z racji zawodu nie mogłam oprzeć się jakiejś wystrzałowej nowości. Im jestem starsza, tym bardziej świadoma. Tym bardziej wyznaję zasadę „mniej, znaczy więcej”. Tak naprawdę sezonowe trendy już średnio mnie ruszają.

Dodatkowo czasy się zmieniły i dziś naprawdę musimy zawalczyć o losy naszej planety, a temu nie służy bezmyślne gromadzenie rzeczy i kupowanie nowego wyłącznie dla kaprysu . Pora wrócić do noszenia rzeczy z drugiego obiegu, do polowania na vintage.

Nie wierzę w uniwersalne rzeczy „must have”, bo każda z nas jest inna, ma odmienny styl, tryb życia i potrzeby. Trochę śmieszą mnie takie uniwersalne listy. Trudno, żebyśmy wszystkie czuły się świetnie w klasycznym trenchu i białej koszuli. Zestaw „must have” jest ok i ułatwia codzienne wybory, ale tylko ten, dobrany indywidualnie i to nad tym pracuję z moimi klientkami.

ZAWÓD: STYLISTKA

Jest Pani także znaną stylistką i personal shopperką. Pomaga Pani zarówno osobom indywidualnym, jak i osobom ze świata show biznesu.  

Tak, zajmuję się tym od wielu lat.

Wśród moich klientów są zarówno kobiety jak i mężczyźni. W ciągu swojej kariery pomagałam gwiazdom, ludziom z kręgów polityki i dyplomacji, a także biznesu.

Często potrzebą zadbania o look  jest rodzaj wykonywanej pracy, ale nie zawsze. Mam też sporo klientek, które po prostu chcą usystematyzować soją garderobą, dowiedzieć się więcej na temat własnej sylwetki i fasonów, które do niej pasują, kolorów, w których jest im dobrze. Chcą też wyeliminować zbędne rzeczy, ale same nie są do końca pewne jakie…

Często odzywają się do mnie kobiety, które są w strategicznych momentach życia: po rozstaniu, po zakończeniu urlopu macierzyńskiego, po zmianie pracy. Oczekują wtedy też wizualnej zmiany, pewnego rodzaju metamorfozy.

Czasem bywa jednak inaczej: ten wizerunkowy update i zmiana wizualna ośmiela kobiety do podjęcia decyzji o ważnych, przełomowych życiowych zmianach. To bardzo budujące.

W jaki sposób doradza Pani swoim klientkom przy wyborze kreacji i własnego stylu? Na co Pani zawsze zwraca szczególną uwagę?

Myślę, że pomaga mi umiejętność słuchania i empatia.

Po latach tej pracy jestem też niezłym „domorosłym” psychologiem (śmiech). Rozmawiam, słucham, staram się zrozumieć potrzeby, bolączki, dotknąć kompleksów i zrozumieć marzenia. Mogę doradzić przy wyborze kreacji oczywiście, ale nie doradzę w kwestii wyboru własnego stylu. Nie można go komukolwiek wybrać, bo każdy z nas go już ma.

Moja praca to odkrycie go, nazwanie, okiełznanie, korekta błędów.

A co najważniejsze – uzmysłowienie, że podążanie za nim to jedyna słuszna droga. Bo jeśli nie będziemy postępować w zgodzie ze sobą, to nawet w sukience za tysiące dolarów, z najnowszej kolekcji, będziemy się czuć idiotycznie, a przynajmniej niekomfortowo.

Co warto wiedzieć o tym zawodzie? Z czym się wiąże taka praca?

Czasy bardzo się zmieniły. Dziś autorytetem może być każdy, wystarczy mieć kanał na YouTubie albo profil na Instagramie. Obserwuję je czasem i nawet nie wiem co powiedzieć… więc nic nie powiem. Jeśli ktoś ma jednak w sobie choć odrobinę odpowiedzialności, zanim zacznie doradzać innym to czeka go mozolna droga do zdobywania wiedzy.

W tym zawodzie praktyka czyni mistrza, ale trzeba mieć też najzwyczajniej w świecie talent i „widzieć”.

Dobrego smaku nie można się nauczyć.

Nie wystarczy wizytówka: ”moda od zawsze jest moją pasją”.

Kiedyś podstawą była praca u boku autorytetów. Uczyłam się od świetnych stylistów i fantastycznych dziennikarek mody. Od stażu, przez stanowisko asystenta, aż po wymarzone stanowisko stylisty. Dużo zaangażowania, dużo niebieskich, pojemnych toreb Ikea dźwiganych na plecach.  Cała masa stresu. W każdym razie tak było kiedyś.

Czy jest popyt na tego rodzaju usługi? Kto może sobie na nie pozwolić?

Nie jest to usługa porównywalna do kosztu wizyty na manicure. To na pewno. Za jakością zawsze idzie cena, ale to przecież normalne. Wiem, że internet puchnie od ofert tego typu w konkurencyjnych cenach, ale internet puchnie też od bylejakości.

Cena moich usług uzależniona jest od zakresu i mojego czasu poświęconego klientowi.

Zdarza się, że ze względu na budżet niektórzy decydują się tylko na samą konsultację stylizacyjną, która trwa około godziny i opiera się na komentarzu do zdjęć zrobionych samodzielnie przez klienta.

Z kim bardziej lubi Pani pracować – z kobietami czy z mężczyznami?

Znam i rozumiem lepiej kobiety, bez wątpienia, ale, co ciekawe, z mężczyznami pracuje się często lepiej i szybciej. Są konkretni, słuchają, karnie stosują się do wskazówek.

Dziękuję za rozmowę.

*artykuł powstał we współpracy z www.damosfera.com

Źródła zdjęć: www.damosfera.com, www.polki.pl, www.media2.pl, www.justpassion.pl, https://www.facebook.com/justpassionpl/.

Justyna Moraczewska (’77) – dziennikarka i stylistka od 20 lat związana z mediami dla kobiet. Zaczynała jako stylistka w magazynie „Elle”, a przez kolejne 13 lat pełniła funkcję szefowej działu mody w miesięczniku „Cosmopolitan”. Następnie objęła stanowisko szefowej działu urody w magazynach „In Style” i „Gala.” W międzyczasie zajmowała się wizerunkiem gwiazd i osób publicznych, kreacją kampanii wizerunkowych marek odzieżowych i stylizacją prezenterów programów telewizyjnych, reklam i pokazów mody. Autorka bloga justpassion.pl.